Nie można żyć tylko na próbę, nie można umierać tylko na próbę. Nie można kochać tylko na próbę, przyjmować tylko na próbę i na czas człowieka.

Jan Paweł II

Wystawa pt. „Małopolska Karola Wojtyły – Jana Pawła II” ma na celu przygotowanie nas na jubileusz 100-lecia urodzin Ojca Świętego Jana Pawła II. Na potrzeby wystawy nagrano 15 wywiadów, w których osoby będące świadkami życia, dzieła i świętości naszego Rodaka, dzielą się swymi wspomnieniami.

Odc. 13 Ks. infułat Bronisław Fidelus, notariusz metropolitalny w kurii krakowskiej u boku kard. Karola Wojtyły, współorganizator pielgrzymek papieskich do Ojczyzny, wieloletni archiprezbiter bazyliki Mariackiej.

 


Troska Jana Pawła II o Ojczyznę

Praca u boku kardynała Karola Wojtyły

To był piękny czas pracy wokół ks. Karola Wojtyły. Dostałem pismo proszące mnie, żebym się przeniósł z wikariatu w parafii w Żywcu do Krakowa, celem podjęcia pracy jako notariusz metropolitalny. No i tak samo, żeby dalej podjąć studia. A studia nie miały być teologiczne tylko studia prawnicze, które by mnie lepiej przygotowały do pracy w administracji kurii. W ten sposób zacząłem studiować prawo cywilne na Uniwersytecie Jagiellońskim – w czasach komunistycznych to nie było takie łatwe dostać się jako księdzu, a później połączyć pracę ze studiami. Uważam, że kard. Wojtyła bardzo mądrze zrobił, żeby przygotować mnie do tej pracy, którą później miałem podjąć. To mi dało takie dobre wejście w pracę, w sprawy administracyjno-ekonomiczne.

Pracowałem dziesięć lat z kard. Wojtyłą. Co się dało zauważyć? To, że on miał taki bezpośredni kontakt, taki bezpośredni i prosty, rodzinny do wszystkich pracowników kurii. Sprawy ekonomiczne, materialne za bardzo go nie interesowały, prosił o to, żeby pracownicy kurii tym się zajmowali. Taka była jego idea i tak postępował. Administracja, remonty – w tym w ogóle nie brał udziału. Jego interesowała tylko praca naukowa i kontakt duszpasterski z wiernymi. Miał wielkie zaufanie do swoich pracowników, z którymi spotykał się na co dzień i każdy pracownik oraz każdy ksiądz – kiedykolwiek kardynał był w kurii, urzędował – w każdej chwili mógł przyjść, spotkać się, porozmawiać, przedstawić swój problem.

 

Kardynał umiał odpoczywać

Razem z kard. Wojtyłą jeździliśmy na różnego rodzaju wycieczki, narty, na spacery, bo Ojciec Święty to lubił. Bardzo ciężko pracował, nie było momentu, żeby czymś nie był zajęty. Ale umiał też odpoczywać – w tygodniu zawsze pilnował, żeby mieć jeśli nie cały dzień, to przynajmniej pół dnia wypoczynku, takiego pełnego, odciętego od pracy. Wtedy wyjeżdżał na spacery, czy to w góry czy gdzieś nad jeziora. A w czasie wakacji wiadomo, że wyjeżdżał ze studentami, nawet jak już był biskupem, to utrzymywał z nimi kontakt. Także była ta bezpośrednia więź ze swoimi wiernymi na terenie archidiecezji krakowskiej. I z księżmi oczywiście – bardzo cenił księży, lubił, kiedy do niego przychodzili, lubił, jak księża przy nim żartowali i opowiadali jakieś wice, lubił się pośmiać. Nawet zachęcał nie raz, żeby jeden czy drugi ksiądz, który był znany z tych takich żartów, żeby coś opowiedział.

 

Wielkie zaskoczenie 16 października 1978 roku

To było dla nas wszystkich zaskoczenie. Ja się dowiedziałem w ten sposób, że wtedy prof. Pieronek nie tyle odebrał telefon, co usłyszał w radiu włoskim, że wybrano papieża. No i że wybrano kardynała Wojtyłę. Byłem w kościele mariackim wtedy, poszedłem do zakrystii, odprawiał ksiądz różaniec, więc zadzwoniłem do siostry w zakrystii i poprosiłem: „niechże siostra podejdzie do księdza i powie mu, że mamy nowego papieża – jest nim kard. Wojtyła”. A siostra powiedziała: „niechże ksiądz się nie wygłupia i odłożyła słuchawkę”. To świadczy o tym, że w Polsce to było zaskoczenie, choć wcześniej, przed konklawe, przyjechała telewizja tutaj i nagrywała: kurię, pytała się o Ojca Świętego i dla nas to było takie zaskoczenie. „Co się dzieje?” – pytamy się. „My typujemy dziesięciu kandydatów i musimy mieć o nich program”. To było dla nas naprawdę wielkie zaskoczenie, że już przed wyborem jednak oni w jakiś sposób wyczuwali, kto może być papieżem. Tutaj ta telewizja przyjechała i nagrywała. Na samo to zaskoczenie, no oczywiście, dzwony w kościele się odezwały. Krakowianie wyszli na rynek do kościoła Mariackiego i spontanicznie, nagle cały kościół Mariacki był pełny, modlitwa, bp Smoleński przyszedł, została odprawiona msza święta i całą noc kuria była otwarta, no bo wszyscy chcieli zobaczyć, gdzie ten nowy Ojciec Święty mieszkał i urzędował. Chcieli jakieś pamiątki. Nie mieliśmy, bo wtedy zdjęć, jakiś portretów Ojca Świętego nie było – trochę się ich rozdało, ale to było bardzo mało.

A później cała sprawa z przygotowaniem wyjazdu do Rzymu… Otrzymałem telefon od sekretarza Ojca Świętego – ks. Stanisława Dziwisza... „Słuchaj no, my tu załatwimy miejsce dla pielgrzymów, proszę przygotować koło 200 osób”. Wtedy myśmy przez Orbis załatwili dwa samoloty i zaczęliśmy organizować wyjazd – przydzielaliśmy każdemu dekanatowi po trzy albo cztery miejsca, oczywiście tak samo z kurii. To był piękny wyjazd do Rzymu, ale trzeba było załatwić paszporty. No i trzeba było załatwić wizy i to w kilku dniach dla wszystkich. Ja wtedy trzy noce nie spałem... Był taki czas, że też kilku księżom odmówiono paszportów, bo za dużo mówili w kontrze do rządu komunistycznego z ambon. Interweniowałem wtedy, mówiąc: „co się wygłupiacie, zaraz pójdzie świat, że odmówiliście kilku księżom paszportów?”. Później się wycofali i wszystkim paszporty dali. Nikt nie został, wszyscy wrócili z powrotem, oczywiście zachwyceni pobytem. Polacy, i to jeszcze z Krakowa, więc przyjmowano nas tam bardzo, bardzo serdecznie. Dla nas – inauguracja pontyfikatu Ojca Świętego Jana Pawła II – to było wielkie przeżycie duchowe.

Potem takie zdziwienie było, bo wylądowaliśmy na Ciampino i spaliśmy u zakonników karmelitów. Tak sobie siedzimy wieczorem i nagle telefon z Watykanu – że ma być Fidelus, Małysiak, Marszowski – że mają jechać na kolację do Ojca Świętego. Zakonnicy konsternacja, że księża tacy zwykli, że ich Ojciec Święty prosi na kolację. Dla nas też to było zaskoczenie, bośmy nie wiedzieli, jak się zachować i jak się zachowa Ojciec Święty. Ale poszliśmy tacy stremowani, tam wejście, oczywiście te wszystkie schody, sale... Okazało się, że Ojciec Święty się zachowywał tak samo jak tu żeśmy siedzieli, jak zasiadaliśmy do stołu – rozmowa taka sama, bezpośrednia, nie było żadnego dystansu. Było to samo, tylko czuliśmy już tą wielkość. To było wielkie przeżycie.

Później tam była delegacja polska, oczywiście komunistyczna. Zastanawiali się, czy ich Ojciec Święty przyjmie czy nie. Ojciec Święty ich przyjął i był taki moment – Ojciec Święty różańce rozdaje... No ale jak im tu dać? Z boku stał jeden z panów, którzy tam pracują w Watykanie no i miał taką tacę z różańcami. No więc tak mówią: „Jakby ktoś z panów sobie coś życzył...”. Okazało się, że każdy podchodził i mówił, że to dla babci, dziadka, żony. Tych różańców brakło. Taki ten rząd wtedy mieliśmy, że jednak mieli poczucie związania z wiarą. Świadczy to o tym, że jednak te pamiątki typu religijnego chcieli ze sobą mieć.

 

Pierwsza pielgrzymka Ojca Świętego do Polski

Po wyborze Jana Pawła II atmosfera się zmieniła, bardzo. Jednak trzeba przyznać, że powoli kruszyło się te mury, powoli te lody oziębłości między stroną państwową a Kościołem topniały. A szczególnie, kiedy przychodziło przygotowanie do pielgrzymki Ojca Świętego, która miała być na 900-lecie św. Stanisława. I ona miała być 8 maja na świętego Stanisława 1979 roku, kiedy procesja idzie z Wawelu na Skałkę – wtedy rząd się nie zgodził, bo tu król, tu św. Stanisław... Władza świecka jest władzą – żeby to nie wyglądało, że zwycięża władza kościelna, władza duchowna w Polsce, a władza świecka w postaci króla jest negowana. Dlatego pielgrzymkę przełożono dopiero na czerwiec i w czerwcu ona się odbyła. Oczywiście przygotowania były podjęte i te przygotowania ze strony rządowej tak samo były dobrze robione, tylko nie było jednego komitetu: oni mieli swój komitet, myśmy mieli swój. Myśmy się spotykali, żeby razem omawiać pewne sprawy. Widać było takie spięcie u tych ludzi, odpowiedzialność za różne rzeczy. Oni między sobą często mówili „towarzyszu, towarzyszu”, do nas oczywiście „ksiądz”. A później kontakty miały być, przypuśćmy że jeden świecki u nich dyrektor miał być odpowiedzialny za sprawy ruchu, inny za komunikację, jeszcze inny za sprawy sanitarne, a z naszej strony też ksiądz za takie same rzeczy. Później, kiedy szło się sam na sam z tym człowiekiem, to oni mówili: „Księże, niech się ksiądz nie dziwi, że my jesteśmy tacy sztywni, bo my pracujemy, ale moja rodzina jest wierząca, ja chodzę do kościoła”. Ci ludzie się otwierali, myśmy wtedy zobaczyli, jak oni są wewnętrznie zniewoleni. Było nam przykro, współczuliśmy im. A tu naprawdę wielu ludzi było bardzo dobrych i serca by dali.

Wtedy trzeba było mieć na wszystko zezwolenie, przydział gwoździ, nie mówiąc o deskach czy materiałach do ozdobienia ołtarzy. Wszystko się znalazło, byli bardzo życzliwi ci wszyscy, którzy współpracowali z nami. A szokiem było dla wszystkich, jak na początku jechał samochód milicji, porządkowy, a w tym samochodzie ksiądz w komży. Takie to były czasy – teraz nas to nie dziwi, ale wtedy to było naprawdę wielkie zaskoczenie.

Przypuśćmy, chcieli tak samo, żeby księża brali udział w zabezpieczaniu ulic. I często było tak, że stał: milicjant, ksiądz, milicjant, ksiądz. Żeby ludzie, wierni, którzy stali na trasach widzieli, że milicja nie jest po to, żeby ich nie dopuszczać do Ojca Świętego, tylko ze względu na bezpieczeństwo. Wtedy się łamało wszystkie te uprzedzenia międzyludzkie i lepiej się poznawało nawzajem. Oni też wtedy zauważyli, że ci księża chodzą po ziemi, że się na wielu rzeczach znają i że też wiele rzeczy umieją dobrze zorganizować.

 

Pielgrzymki do Rzymu

Pielgrzymki do Rzymu były organizowane przez kurię i przez poszczególne parafie. Zatrzymywaliśmy się zawsze po domach zakonnych. Nigdy nikomu nie obiecywaliśmy prywatnej audiencji u Ojca Świętego, tylko przyjeżdżało się do Rzymu i telefonowało się do ks. sekretarza Stanisława Dziwisza - „Jesteśmy tu, z Krakowa” – i nic więcej, o nic nie prosiliśmy. Minął wieczór, przyszło rano, telefon z Watykanu, ten a ten ksiądz jest proszony. „No, słuchaj, macie audiencję u Ojca Świętego wtedy a wtedy, cała grupa. A ilu was księży jest?”. „No ten ten ten”. „Słuchaj, powiedz, żeby przyszli na prywatną mszę świętą do Ojca Świętego do kaplicy.” To było zawsze, ja teraz nieraz ks. kard. Stanisławowi Dziwiszowi mówię, jak on miał siłę, że tyle grup z Polski – oczywiście Kraków był uprzywilejowany, ale wszystkie grupy z Polski jednak zawsze miały ten osobisty kontakt, tą prywatną audiencję u Ojca Świętego. To grupy przeżywały i księża naprawdę przeżywali, jak widzieli Ojca Świętego modlącego się w kaplicy prywatnej – to było naprawdę wielkie skupienie dla nas wszystkich księży. Ten duch modlitwy Ojca Świętego.

Bardzo mu leżała troska o Polskę, bardzo. Troska o Ojczyznę, o ludzi – o to się pytał. Jak ludzie żyją, jak reagują na to czy na tamto... Pierwsze, o co zapytał, to czy po jego wyborze nie piją za dużo alkoholu. Myśmy odpowiedzieli, że nie więcej niż przy innych radosnych uroczystościach, bo cóż było kłamać?

 

Jan Paweł II w Tatrach

W 1983 roku zorganizowaliśmy pierwszy wyjazd Ojca Świętego w góry... To było nieplanowane, to był dzień wolny Ojca Świętego. Kard. Dziwisz poprosił, żeby zorganizować wyjazd w góry Ojcu Świętemu. Wtedy zorganizowaliśmy w Dolinę Chochołowską i Ojciec Święty przeszedł się kawałek do Doliny Jarząbczej i widać było, że był bardzo z tego zadowolony.

 

Miał w sobie ducha modlitwy

To, co ja podziwiałem przez cały czas u Ojca Świętego, to ducha modlitwy. Począwszy tu już w Krakowie, począwszy od tego, jak byłem klerykiem. On nam wykładał i przerwa w wykładach była. Normalnie profesorowie w przerwie szli sobie do pokoju profesorskiego odpocząć, posiedzieć, może wypić herbatę lub kawę i wrócić na wykład. A prof. Wojtyła zawsze szedł do kaplicy. Zawsze w piątki w Wielkim Poście jako biskup przychodził do seminarium, na drugim piętrze była droga krzyżowa... Proszę sobie wyobrazić, że on klęczał, nie przejmował się, że my chodzimy normalnie. On od stacji do stacji szedł, odprawiał drogę krzyżową. To dla nas było budujące. A jak został wybrany to... No, on chodził w pompach.. To takie spodnie, pompki, krótkie, pod kolanami związane, więc szybko trzeba było zrobić spodnie inne. No więc do krawca watykańskiego... A Stanisław Dziwisz powiedział: „Nie, krawiec niech tu przyjdzie”. Zdziwili się, krawiec zachwycony, bo był u Ojca Świętego. I sekretarz daje mu te spodnie: „Proszę, niech pan weźmie miarę tu”. „A dlaczego nie chcieliście ich dać?”. „Bo te spodnie na kolanach były podarte i pocerowane.” „A od czego?” „Od klęczenia”. I jak zobaczył to krawiec, to zrobił wielkie oczy i powiedział: „To człowiek święty”. Taki właśnie był.

Innym razem znowu pani Marysia, która sprzątała u Ojca Świętego mówiła: „Księże kanclerzu, nie będę nic mówiła, ale Ojciec Święty nie ma koszul”. „Ja wiem”. „No to jaki problem, pójdę do Dąbrowskiego, kupimy trzy koszule i będzie” „No, to nie takie łatwe”. „Dlaczego niełatwe?” „Bo jak zobaczy, że nowa, to on weźmie od razu i rozda innym. Niechże pani weźmie i upierze tę koszulę raz, drugi raz, trzeci raz, dopiero potem podłożymy”. No i podłożyli, chwyciło. Bo tak to on rozdawał.
Na pieniądzach się na przykład nie znał. Księża np. dawali z okazji jak gdzieś jeździł ofiarę. Nie otwierał kopert, miał biurko, wsadzał tam, a potem przychodzili inni księża budujący kościoły, mieli różne potrzeby, to im oddawał te koperty.
Mówiłem o duchu modlitwy... Jak Ojciec Święty tu przyjechał – o 10 czy o 11 miał mieć mszę na Błoniach – myśmy musieli wcześniej odprawić, więc umówiliśmy się na godz. 6:30 do kaplicy, że sobie pójdziemy, bo musimy iść wcześniej przygotować. Przychodzimy do kaplicy po 6, a Ojciec Święty już siedzi i modli się. To było u niego normalne. Dla nas to nie było zdziwienie, bo on codziennie jak tu w kurii był – jako arcybiskup, kardynał krakowski – codziennie między 9 a 11 zawsze był w kaplicy. I wtedy miał tam swoje małe biurko, a myśmy wiedzieli, że nie wolno mu przeszkadzać. „Jest kardynał?” „Jest, ale po 11 będzie”. Pamiętam tylko, że w ciągu 10 lat dwa razy poszedłem i przeszkodziłem, bo sprawa była bardzo ważna. Tak to nikt nie przeszkadzał, wiadomo było, że to jest czas, gdzie Ojciec Święty się modli się i pracuje, bo tam modlił się i pracował, pisał wiele rzeczy. Tego ducha modlitwy miał w sobie.

Od samego początku był dla mnie wielkim człowiekiem, którego chciało się naśladować i czuło się jego wielkość a równocześnie jego takie proste życie i postępowanie, proste podchodzenie do drugiego człowieka. Z jednej strony człowiek wesoły i wysportowany, a równocześnie niesamowicie wewnętrznie skupiony. Niech tego symbolem będzie to, co było w czasie jednej z pielgrzymek na Wawelu, że był taki moment, że Ojciec Święty chciał się pomodlić przed św. Stanisławem. „No dobrze, to będzie się Ojciec Święty modlił, a co będziemy robić my, wszystkie te osoby towarzyszące?”. Ktoś inny mówi: „To my będziemy śpiewać, będzie chór śpiewał”. Drudzy mówią: „Nie, tylko muzyka będzie”. Ktoś powiedział: „Nie, tylko cisza”. „No jak to cisza, jak to nudno będzie w telewizji!” Co się okazało? Że Ojciec Święty modlił się z brewiarza, modlił się dłużej niż zwykle, była cisza i to zrobiło naprawdę na wielu tych, którzy oglądali to w telewizji niesamowite wrażenie. Ta właśnie cisza na modlitwie Ojca Świętego. Tym chciałem zakończyć.

 

Oprac. Marta Burghardt


Publikacja towarzysząca wystawie realizowanej w ramach projektu pt. „5 scen kulturowych Małopolski Karola Wojtyły - Jana Pawła II” - projekt współfinansowany w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Małopolskiego na lata 2014-2020”, Oś 6: Dziedzictwo regionalne, Poddziałanie 6.1.3 Rozwój instytucji kultury oraz udostępnianie dziedzictwa kulturowego.

EFRR kolor 300dpi

Newsletter

Zapisz się
do góry