Wystawa pt. „Małopolska Karola Wojtyły – Jana Pawła II” ma na celu przygotowanie nas na jubileusz 100-lecia urodzin Ojca Świętego Jana Pawła II. Na potrzeby wystawy nagrano 15 wywiadów, w których osoby będące świadkami życia, dzieła i świętości naszego Rodaka, dzielą się swymi wspomnieniami.

Odc. 4 - Pułkownik Tadeusz Królikiewicz, syn Jana Królikiewicza, dyrektora Państwowego Gimnazjum im. Marcina Wadowity w Wadowicach, brat Haliny Kwiatkowskiej; autor wielu publikacji z dziedziny lotnictwa wojskowego oraz broni białej.

 


Wadowice – Mała Ojczyzna

Wśród uczniów gimnazjum

Mój ojciec został dyrektorem gimnazjum w Wadowicach w latach 30. Przenieśliśmy się do mieszkania w szkole w 1934 roku. Wtedy właśnie Karol Wojtyła chodził do tej szkoły – była to klasa, chyba piąta. Ja właściwie chodziłem do szkoły powszechnej, ale jakoś żyłem tym gimnazjum, bo w nim mieszkałem i zawsze jak przychodziłem ze swojej szkoły, to siedziałem w oknie i patrzyłem na dziedziniec szkolny, gdzie młodzież – i także Karol Wojtyła z kolegami – grali w szczypiorniaka (wtedy nazywała się to hazena), a z lewej strony było boisko do siatkówki. Pamiętam jak w 1937 roku szkoła wyruszała na pochód 11 listopada – wtedy zostało to święto ustanowione. Na początku szła orkiestra szkolna, która niemiłosiernie fałszowała, głośno grając jakiś marsz, a później najstarsza klasa, czyli klasa Karola Wojtyły. Wojtyła był wysoki, tak samo jak jego kolega Siłkowski, więc oni szli w pierwszej czwórce. Później szły coraz młodsze klasy.

Stykałem się z nim także bezpośrednio: na nartach, na tzw. Czumie (była taka górka tuż obok Wadowic, gdzie się jeździło na nartach), także pływałem z nim kajakiem na Skawie – on mnie zabierał do swojego kajaka. Raz byłem także u niego w domu. Miałem jakiś zatarg z nauczycielką, bo nieopatrznie posłużyłem się autorytetem mojego ojca – wytknąłem jej jakiś błąd. Później musiałem ją przepraszać, zresztą źle zrozumiawszy to, co ojciec powiedział, i wtedy wysłano mnie: „idź do Lolka, on ci to wytłumaczy”. Rzeczywiście, poszedłem do jego mieszkania – on mieszkał z ojcem w budynku, który dzisiaj jest Muzeum Dom Rodzinny Jana Pawła II. Pamiętam, że wchodziłem po schodach, bo oni mieszkali na piętrze. Wchodziło się, o ile sobie dobrze przypominam, z balkonu do kuchni. Ta kuchnia robiła wrażenie pokoju, była posprzątana. Właściwie tyle pamiętam, nie pamiętam też, czego dotyczył ten spór, przecież to było osiemdziesiąt lat temu.

 

Grono szkolnych profesorów

Muszę powiedzieć, że Karol Wojtyła trafił na wspaniały zespół nauczycieli, którzy zresztą wychowali nie tylko jego, ale nawet powojenne pokolenie. Ja chodziłem do liceum w Wadowicach po wojnie i spotkałem się z tymi profesorami, którzy nauczali właśnie Karola Wojtyłę. Można wymienić niektórych z nich, bo było ich dużo. Właściwie każdy z nich miał jakiś swoisty talent nauczycielski. Może przypomnę prof. Józef Heriadina, który był nauczycielem biologii. Był znakomitym fachowcem i nie tylko, bo również wielkim patriotą. On był w Legionach, był zresztą kawalerem Orderu Virtuti Militari, o czym nikt właściwie nie wiedział, bo to był bardzo skromny człowiek, żyjący niedaleko gimnazjum w niewielkim domku. On stworzył wspaniały zbiór minerałów oraz motyli i owadów. Ten zbiór istnieje do dzisiaj. Pamiętam taką scenę, jak wkroczyli Niemcy w 1939 roku… Gimnazjum i liceum miały zostać zajęte przez jakiś niemiecki pułk. Przyjechał dowódca tego pułku i ojciec oprowadzał go po tym gimnazjum. I ten dowódca, z krzyżem Pour le Merite na szyi, oglądał ten pokaźny zbiór. Ojciec go poprosił, żeby tego nie zniszczyć, bo jest cennym skarbem szkoły. A on patrząc na ojca ostro powiedział po francusku, że to jest wojna przegrana, ale jednak ten zbiór ocalił.

Drugim profesorem, którego pamiętam, choć mnie nie uczył (ale uczył Karola Wojtyłę) był prof. Mirosław Moroz. Uczył fizyki, miał też laboratorium z różnymi maszynami elektrostatycznymi, pamiętam, że one puszczały piękne iskry. Były też modele układu słonecznego. Niestety prof. Moroz został zamordowany w Katyniu.
Znakomity był profesor geografii – Jan Sarnicki (jego żona też uczyła w szkole). Do dzisiaj jego mapy plastyczne, które sam tworzył i były publikowane, są ewenementem i rzadko można je spotkać. W czasie wojny był we Francji, gdzie został internowany. Po wojnie wrócił do Polski.

Ciekawym profesorem był profesor od robót ręcznych – Ludwik Jach. Prowadził modelarnię lotniczą i organizował zawody tych modeli. Moje zainteresowanie lotnictwem to jego zasługa, bo jeszcze nie chodząc do gimnazjum, chodziłem na jego dodatkowe lekcje robót ręcznych. Jak już po południu szkoła była pusta i cicha, to słychać było stukot młotków z jego pracowni na górze, na ostatnim piętrze. On zresztą nauczył mnie zachowywać się i stosować narzędzia, co bardzo sobie cenię. Ponadto pięknie malował. W czasie okupacji uczęszczałem do profesora na lekcje malarstwa, razem z jego synem malowaliśmy, a ten później malował nawet lepiej niż ojciec. Pamiętam, że kiedyś – wczesną jesienią 1940 roku – malowaliśmy jakiś pejzaż i przyszła burza. Pioruny strzelały na około, a jego syn – nazywany zdrobniale „Kotusiem” – bał się burzy. Pamiętam, że prof. Jach, powiedział: „słuchaj, ty się boisz burzy. Jak tak można?! Tam latają, walczą w powietrzu polscy piloci i się nie boją!”. Prof. Jach miał radio i słuchał wiadomości z Londynu, organizował tajne nauczanie, zresztą był wielkim patriotą.

I jeszcze jeden bardzo ciekawy profesor – Czesław Panczakiewicz. Był z zamiłowania turystą, uczył mnie jeździć na nartach. Dzisiaj, na Groniu Jana Pawła II, na Leskowcu, stoi schronisko, które właściwie jest jego zasługą i działa do dziś.

Prof. Kazimierz Foryś jeszcze po wojnie uczył języka polskiego – był znakomitym znawcą języka i literatury. Sam zresztą pisał wiersze. Z jego inicjatywy powstała w połowie lat 30 w gimnazjum świetlica im. Emila Zegadłowicza, zaprojektowana przez Wincentego Bałysa (bardzo dobrego rzeźbiarza, został zamordowany przez Niemców w 1939 roku) i malarza Franciszka Suknarowskiego, była bardzo piękna, ozdobiona świątkami Wowry, było ich chyba kilkanaście…. Wystrój robił Suknarowski, była rzeźba Emila Zegadłowicza zrobiona przez Bałysa, która później wywędrowała na strych. Zresztą i świetlica nie przetrwała długo, bo Zegadłowicz napisał „Zmory” a później „Motory”, co poruszyło klerykalne koła. Natomiast modele statków polskich, statków handlowych i okrętów wojennych (od jakiegoś ucznia pracującego w stoczni w Gdyni) i wszystkie te świątki zabrali Niemcy w 1939 roku. 
Wspaniałym nauczycielem gimnazjalnym, był ksiądz dr Edward Zacher, szkolny katecheta, a później został proboszczem wadowickim.

Mój ojciec, Jan Królikiewicz, uczył łaciny i greki. Miał wykształcenie klasyczne, zresztą wcześniej w Brzesku prowadził teatr. Sam pisał wiersze, nawet mam trochę jego rękopisów. Ale przede wszystkim jego miłością i życiem była szkoła. Koło jego zegarka (który otrzymał w prezencie po jego śmierci mój syn, a jego wnuk), kręciło się życie tej szkoły. Był dyrektorem długo, bo do lat 50-tych (z przerwą w czasie wojny, kiedy był wiejskim nauczycielem, ale prowadził też tajne nauczanie – są na to dokumenty). Dbał o patriotyczne wychowanie młodzieży, sam należał do strzelca, jeździł po powiecie z jakimiś odczytami. Tę przeszłość mu pamiętano i stalinizm go wygonił ze szkoły – został przeniesiony na wcześniejszą emeryturę. Po 1956 roku został zrehabilitowany – powiedziano, że może wrócić do zawodu nauczyciela, bo w latach 50-tych pracował w księgarni, później w urzędzie miejskim. Ale nie wrócił, bo już był schorowany i zmarł w 1970 roku w Wadowicach. Pogrzeb był wprawdzie w Wojniczu – jego miejscu urodzenia, dzieciństwa i wczesnej młodości, tam zresztą leżą jego brat, siostra i rodzice. Arcybiskup Wojtyła przysłał list, który został odczytany podczas pogrzebu w kościele w Wojniczu. Wcześniejsza uroczystość odbyła się w Wadowicach. Później sam arcybiskup Wojtyła odprawił mszę za jego duszę. Przed mszą powiedział, że będzie odprawiał ją po łacinie, bo tej łaciny nauczył go Jan Królikiewicz.

 

Karol Wojtyła – aktor

Widywałem także Karola Wojtyłę jako aktora. Bywałem na próbach, bo moja siostra Halina z nim występowała. On m.in. wystąpił jako Kirkor w „Balladynie”, a także jako Hajmon w „Antygonie”. Byłem także na przedstawieniu, w którym grał jednego z ułanów księcia Józefa. Pamiętam, że była taka scena, kiedy ułani jeździli na krzesłach dookoła sceny, robiąc hałas i wzniecając tumany kurzu.

Później po maturze straciliśmy kontakt. Spotkałem go podczas okupacji jeden jedyny raz. Mianowicie w 1942 roku byłem u siostry, która wtedy mieszkała i pracowała w Krakowie. Powstał tam Teatru Słowa z inicjatywy Karola Wojtyły i Mieczysława Kotlarczyka, nauczyciela gimnazjalnego, który był fanem teatru. Byłem na przedstawieniu, o ile sobie przypominam, w mieszkaniu państwa Goreckich, chyba przy Alejach Trzech Wieszczów, gdzie wtedy Kotlarczyk i Wojtyła występowali jako chór męski, a chór żeński tworzyła Danuta Michałowska, Krystyna Dębowska i Halina Królikiewiczówna. Pamiętam, że zrobiło to na mnie ogromne wrażenie: raz – to był pięknie mówiony wiersz; dwa – to okoliczności – była okupacja, a więc bardzo ciemne i przykre chwile. To był ten jeden raz podczas okupacji i sam kontakt był króciutki. Później była długa przerwa.

 

Urok przedwojennych Wadowic

Wowro był raz u nas w domu – wtedy, kiedy przywoził te swoje świątki. Pamiętam, że opowiadał pewną historię… Był u prezydenta Rzeczy Pospolitej, Ignacego Mościckiego, bo mu zawoził jakiś świątek. Mówił: „owinąłem ten świątek w gazetę, ale deszcz popadał i tak mi się to zgnoiło”. Widocznie ta farba puściła. To był niewątpliwie wielki twórca i dzisiaj te jego świątki są warte majątek.

Pamiętam też, jak dostałem pieska. Kiedy go niosłem, to spotkałem jednego z nauczycieli, prof. Forysia, który po moim ojcu objął kierownictwo szkoły. On szedł, z Emilem Zegadłowiczem, z którym się dobrze znał … Pamiętam, że ojciec coś do nich zagadał, była krótka rozmowa, a Zegadłowicz zapytał się mnie, jak ten pies się wabi. Odpowiedziałem: „jeszcze nie wiem, bo właśnie szukam dla niego imienia”. A Zegadłowicz odparł: „to niech się nazywa Puk”. No ale Puk był u nas krótko.
Można powiedzieć jeszcze coś o społeczności Żydów, bo prawdę powiedziawszy Wadowice przedwojenne były w części miastem żydowskim. Tam było, około 30 procent Żydów. Na rynku większość mieszkań było zajętych przez Żydów. Zresztą w święta żydowskie można było to naocznie stwierdzić, kiedy w oknach dookoła rynku paliły się świece chanukowe… A poniżej gimnazjum była synagoga, do której co sobotę chodzili Żydzi różnych kast – to widać było po ubiorach. Nie było w gimnazjum żadnej selekcji i niektórzy uczniowie byli pochodzenia żydowskiego. Jeden z kolegów Karola Wojtyły – Jerzy Kluger – był Żydem. Ale był też patriotą, bo walczył pod Monte Cassino, był w armii Andersa. I chociaż zdarzały się przed wojną (chyba w 1937 roku) takie akcje antyżydowskie, gdzie malowano na murach w Wadowicach napisy „Nie kupuj u Żyda”, to jednak ta żydowska społeczność była duża i szanowana. Niemcy, kiedy wkroczyli, to z miejsca ich przesiedlili do getta, które później zostało zlikwidowane, a Żydzi naprzód zostali przeniesieni do innego getta, a później zgładzeni. Nieliczni ocaleli także dzięki Polakom. Pamiętam taką historię z okresu wojny… Myśmy mieszkali koło Wiśnicza Nowego, gdzie ojciec we wsi Kobyle był nauczycielem, a później był w Wiśniczu nauczycielem i tam organizował tajne nauczanie. Wiśnicz Nowy był w pewnym sensie zrobiony gettem. Tam gro mieszkańców, to byli Żydzi przesiedleni z różnych okolicznych miejscowości. Pamiętam, że ojciec znał jednego Żyda adwokata. Byliśmy u niego – ojciec z nim rozmawiał, a ja siedziałem przy małej półeczce z książkami i oglądałem te książki. W pewnym momencie ten adwokat mówi: „słuchaj, może ci się któraś z tych książek przyda? To sobie weź!”. I ja wziąłem słownik, o dziwo słownik był lotniczy, rosyjko-niemiecki, niemiecko-rosyjski. Mam go do dzisiaj. On powiedział: „weź sobie, bo mnie już na pewno nie będzie potrzebny”. Byłem tam jakieś dwa tygodnie później – bo się chodziło po zakupy do Wiśnicza Nowego, to było pięć kilometrów od Kobyla, i chodziłem po prostu po przydziałowy chleb, który się kupowało na kartki. Pamiętam, że przyszedłem po dwóch tygodniach i całe to miasteczko było puste, bo ci Żydzi zostali w przeciągu kilku dni wywiezieni – prawdopodobnie trafili do Treblinki. Był wiatr i ten wiatr przeganiał po rynku takie wielkie karty z jakiś ksiąg żydowskich, napisanych hebrajskim pismem… Człowiek inaczej patrzył potem na tę tragedię Żydów. Później jeszcze raz miałem możliwość widzieć, jak organizowali getto w Bochni – to było chyba nieco później. Zresztą część tych Żydów zostało tam rozstrzelanych. Do dzisiaj mam w nosie zapach tych palonych ciał żydowskich, to nie było łatwe…

 

Pamiątka prymicji Karola Wojtyły

Są tutaj dwa obrazki prymicyjne. Jeden z 1946 roku, z mszy w Wadowicach z autografem Karola Wojtyły. Drugi, też z mszy w Wadowicach, ale kiedy został biskupem. Te obrazki, są z modlitewnika mojej matki. Ona była na jego prymicyjnej mszy w 1946 roku.

 

Spotkania z Papieżem

W Warszawie widziałem Jana Pawła II jak pierwszy raz przyjechał do Polski i przejeżdżał Alejami Jerozolimskimi. Tak mi się wydawało, że patrzy na mnie – myśmy byli z żoną tam u znajomych, którzy mieli balkon w kierunku Alei Jerozolimskich.

Później w 1995 starałem się zorganizować wyjazd do Rzymu – wtedy udzielałem się społecznie w Stowarzyszeniu Inżynierów i Mechaników Polskich. Wysłałem papieżowi moją książkę, która wtedy wyszła pt. „Polski samolot i barwa”. Odpowiedział na ten list, wyraził aprobatę na spotkanie, ale spotkanie nie doszło do skutku, nie z mojej winy.

Następne spotkanie było w Castel Gandolfo w 1998 roku, kiedy, że się tak wyrażę, na doczepkę do jego kolegów z klasy pojechałem razem właśnie z nimi i z koleżankami. To było niezapomniane spotkanie, bo on poświęcił dużo czasu tym kolegom. Byliśmy kilkakrotnie u niego na obiedzie, na mszy, którą odprawiał. No i także były bezpośrednie spotkania i rozmowy. Pamiętam, też uroczysty obiad podczas którego (wcześniej dałem mu książkę, która akurat wyszła, o bagnetach) on zapytał: „skąd bagnety, przecież ty jesteś lotnik!”. Ja mu wytłumaczyłem, że to rodzinny zbiór, właściwie syna, i stąd taka książka. No i powiedziałem: „skoro jestem przy głosie, to chciałbym powiedzieć kilka słów na temat szkoły”. To była akurat sześćdziesiąta rocznica matury (w ubiegłym roku przypadałaby osiemdziesiąta rocznica). Jego kolegów było chyba 9, a 10 jeszcze wtedy żyło, koleżanek chyba osiem. Dzisiaj z tych kolegów żyje tylko jeden – pan Mróz, a z koleżanek Halina Kwiatkowska, dawniej Królikiewicz. Ja trochę fotografowałem, więc pozostały po tym spotkaniu zdjęcia i wydaje mi się, że one są udane i są wielką pamiątką tego spotkania. Zresztą dla mnie jeszcze jedna pamiątka bezcenna… Kiedy po uroczystym obiedzie Ojciec Święty wręczał nam różańce powiedział: „wiesz co, przeglądnąłem wczoraj wieczorem do końca twoją książkę, to wielki zasób wiedzy.” Muszę powiedzieć, że ja napisałem kilkanaście książek i miały one wiele recenzji, ale tę niezwykłą recenzję cenię najbardziej. Te spotkania odbywały się także i wieczorem i było także zwiedzanie Rzymu i okolic.

Rok później było jeszcze jedno krótkie spotkanie, ale niezwykłe. Dostałem razem z jego kolegami zaproszenie na mszę, którą odprawiał na Wawelu przy grobie św. Stanisława. Pamiętam, że siedzieliśmy w stalach królewskich w prezbiterium na lewo. Zanim rozpoczęła się msza św., odezwał się Zygmunt… Muszę powiedzieć, że pamięć tego głosu z góry wzrusza mnie do dzisiaj. Niezwykły głos królewskiego dzwonu, który nie tylko pięknie brzmi, ale też świadczy o niezwykłych wydarzeniach.
Jan Paweł II był największym Polakiem, godnym tego Dzwonu Zygmunta. On, co tu dużo mówić, spowodował przewrót w Polsce. To dzięki niemu mamy, może niedoskonałą, ale taką Polskę, jaka jest w tej chwili.

Ostatnie spotkanie miało miejsce podczas ostatniego pobytu Ojca Świętego w Polsce. Był już wtedy bardzo chory, zresztą już nawet w Castel Gandolfo było znać początki jego choroby. Ale tutaj już właściwie nie chodził – był prowadzony przez jego sekretarza biskupa Dziwisza i jakiegoś młodego księdza. Był taki balkonik na kółkach, właściwie przywieziono go na kolację, którą spożywał z kolegami. Zresztą nie było pewne, czy przyjdzie, bo był bardzo zmęczony. Jeszcze dodatkowo były robione zdjęcia z tymi ludźmi, którzy go strzegli i obsługiwali… Ale jednak przyszedł i pamiętam, że powiedział: „no wiecie, tutaj wszyscy jesteście emerytami, a ja jeden jeszcze pracuję”. Z prawej strony słychać było odgłos krzyczącego tłumu, który zgromadził się przed słynnym papieskim oknem. Pamiętam moment, że podprowadzono ten balkonik na kółkach, przewieziono go do drugiego pokoju do tego okna papieskiego. On przejeżdżał tuż obok mnie i się do mnie uśmiechnął. W tym uśmiechu było coś z chłopięcej przekory: „ja im teraz pokażę”. I za chwilę słychać było mocny głos, tego ciężko chorego człowieka, kiedy śpiewał z tłumem. Był to dla mnie bardzo wzruszający moment. Później przy pożegnaniu po tej kolacji on już taki zmęczony żegnał się. Ja miałem jego rękę w swojej ręce i myślałem: „Boże, dodaj mu sił, on ma już ich tak mało”. No a po dwóch latach wiatr zamknął księgę…

 

Oprac. Marta Burghardt


Publikacja towarzysząca wystawie realizowanej w ramach projektu pt. „5 scen kulturowych Małopolski Karola Wojtyły - Jana Pawła II” - projekt współfinansowany w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Małopolskiego na lata 2014-2020”, Oś 6: Dziedzictwo regionalne, Poddziałanie 6.1.3 Rozwój instytucji kultury oraz udostępnianie dziedzictwa kulturowego.

EFRR kolor 300dpi

Newsletter

Zapisz się
do góry