Wystawa pt. „Małopolska Karola Wojtyły – Jana Pawła II” ma na celu przygotowanie nas na jubileusz 100-lecia urodzin Ojca Świętego Jana Pawła II. Na potrzeby wystawy nagrano 15 wywiadów, w których osoby będące świadkami życia, dzieła i świętości naszego Rodaka, dzielą się swymi wspomnieniami.

Część 1: Kardynał Stanisław Dziwisz – sekretarz i kapelan metropolity krakowskiego Karola Wojtyły, sekretarz osobisty Jana Pawła II, metropolita krakowski w latach 2005-2016.

 

 


Świadek codziennej świętości

Służba przy Wielkim Pasterzu

Nigdy nie spodziewałem się, gdy byłem w seminarium, czy jako młody kapłan, że przyjdzie ten dzień, kiedy pasterz – wtedy arcybiskup – Karol Wojtyła wezwie mnie do siebie i zaproponuje mi współpracę. Współpracę, a raczej służbę przy nim, bo byłem wówczas przecież młodym kapłanem, niedoświadczonym, więc czy zdawałem sobie sprawę, na czym będzie polegała ta służba? Codzienna służba – przy ołtarzu, a także w jego kancelarii. Nie spodziewałem się, że to będzie trwało tak długo, jak było. Zapytał mnie, czy mogę przyjść. Pytam: „Kiedy?”. A on mówi: „No, dzisiaj”. Odpowiedziałem, że przyjdę jutro. Bez skierowania, bez pisma. Przyszedłem nazajutrz, wskazali mi mieszkanie… I tak się rozpoczęła moja służba przy Wielkim Pasterzu Kościoła krakowskiego. Służba, która trwała 12 lat w Krakowie, a potem w Watykanie 27 lat.

Podobnie w Watykanie, na samym początku po konklawe... Gdy mnie wezwali, konklawe jeszcze trwało. Przywitaliśmy się, a potem poszedłem do pokoju, który kardynał zajmował w czasie konklawe. Chciałem odejść i iść do Kolegium, lecz przyszły papież powiedział do mnie: „Zostań tutaj”. I tak zostałem – bez papierów, bez żadnego przeznaczenia, ale potem, oczywiście, otrzymałem oficjalne pismo w tej sprawie – zostałem przy nim jako osobisty sekretarz.

Właściwie większość życia kapłańskiego spędziłem w Krakowie przy arcybiskupie, potem –kardynale, a potem – przy papieżu Janie Pawle II w Watykanie. Były to dla mnie wielkie lata – poznawania Kościoła, poznawania poszczególnych ludzi i biskupów, także i polityków, którzy przybywali do Watykanu. To zostało we mnie, to wspomnienie służby przy Wielkim Pasterzu, kochanym w diecezji krakowskiej, bo były osoby, które przeczuwały, że może zostać papieżem. Ja mówiłem: „Oby do tego nie doszło, bo byśmy stracili Wielkiego Pasterza tutaj w Krakowie”. Ale doszło, i stał się pasterzem Kościoła powszechnego, pasterzem powszechnie uznanym, kochanym, pasterzem, który przyczynił się do zmiany sytuacji na świecie, bo przecież jemu zawdzięczamy upadek komunizmu i marksizmu, nie tylko w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, ale i na świecie, bo przecież panowało przekonanie, że przyszłością świata są komunizm i marksizm. On, będąc w Stolicy Apostolskiej, od samego początku tej tezie (nazywanej „kompromisem historycznym”) się przeciwstawiał. I od samego początku nowy papież Jan Paweł II głosił, że przyszłość nie należy do walki klas, lecz opiera się na szacunku do człowieka, uszanowaniu jego praw, praw do swobody wyznawania swojej religii, również do swobodnego wypowiadania się. Praw człowieka, ale także i praw narodu, bo czuł, że są narody zniewolone, żyjące pod dyktaturami, nie mające sposobu wypowiedzenia się i kształtowania swojej historii. Bardzo nad tym ubolewał, był z tymi narodami i z tymi ludźmi. A wśród tych narodów oczywiście jego ojczyzna, czyli Polska. On się stykał z sytuacją, która była w Polsce, poznał ją. Musiał się do niej ustosunkować, broniąc człowieka, zwłaszcza człowieka, który był pozbawiony praw podstawowych. Broniąc ludzi biednych, robotników... Dla niego pierwszą miłością jako kapłana, biskupa, był Pan Bóg, ale miłując Pana Boga zawsze był skierowany do drugiego człowieka, z którym trzeba być, zrozumieć, pomagać.

 

Człowiek wyjątkowych zdolności i talentów

Był prowadzony przez Pana Boga i to od samego początku. Był to człowiek wyjątkowych zdolności, talentów... Dziś możemy mówić o nim już jako osobie, która przeszła do historii, ale pamięć została – pamięć o człowieku bardzo uzdolnionym – przecież był i poetą i pisarzem, świetnym mówcą i aktorem. To wszystko służyło mu potem jako kapłanowi, biskupowi i papieżowi.
Jako artysta był człowiekiem wrażliwym. Wrażliwym na piękno, dobro i sprawiedliwość. Tym służył ludzkości, poszczególnym ludziom, bo nie traktował ludzi jako zbiorowiska. Traktował osobiście każdego człowieka! Zresztą nawet w tłumie ludzi mówili: „On na mnie popatrzył!”. Mieli wrażenie, że on tylko jest dla nich. To niewątpliwie było charakterystyczne w jego życiu – że każdego z osobna traktował jako osobę ludzką i do każdego miał odniesienie, a zwłaszcza do ludzi potrzebujących, cierpiących, czekających na dobre słowo i na wsparcie ze strony pasterza.

 

Kraków w sercu Ojca Świętego

Myślę, że cała Polska była mu bliska, bo był wyjątkowym patriotą. On patriotyzm widział jako coś religijnego, jako miłość Ojczyzny. Ale szczególnie zawsze był bliski mu Kraków. Wprawdzie mówił, że to w Wadowicach się wszystko zaczęło... Co prawda tam się urodził, ale ostatecznie formację intelektualną i duchową zdobył tutaj, w Krakowie. Tam, w Wadowicach, były początki. Tam był również teatr, tam było świetne gimnazjum. Papież do końca życia pamiętał poezje w języku greckim. Wspominał to wszystko zwłaszcza kiedy przyjeżdżali koledzy z Wadowic, wspominali profesorów – z szacunkiem i uznaniem – także podkreślali ich, powiedzmy, śmieszne zachowania czy powiedzenia. Ale zawsze robili to z wielką sympatią.
Kraków był mu szczególnie bliski, on przecież mówił: „Ja to, co mam, gdzie jestem, zdobyłem tam – w Krakowie. I tym służę Kościołowi powszechnemu, pełniąc funkcję, do której Pan Bóg mnie powołał”. Ale jako Polaka, który przygotował się do tych funkcji, nie wiedząc, że Opatrzność powoła go na Stolicę Piotrową, przygotował się poprzez kulturę polską (do której miał ogromny szacunek), poprzez Kościół polski, no i bezpośrednio poprzez diecezję krakowską.

 

Miłość do Małej Ojczyzny

Jego miłość do Małopolski, do gór... On to wszystko wyniósł ze swojego domu. Tam była ta atmosfera, bo to przecież po I wojnie światowej, po wyzwoleniu jeszcze była ta tradycja i radość z odzyskania niepodległości. Radość z kochania ojczyzny, małej ojczyzny. Przecież on opowiadał, że jako dziecko, to ojciec go brał na przechadzki nad Skawę. Ze swoim bratem Edmundem poznał Tatry. On pamiętał tę pierwszą wyprawę ze swoim bratem właśnie do Doliny Pięciu Stawów w Tatrach. On się zachwycił przyrodą, pięknem gór. Wszystkich – i Tatr i Beskidów, dlatego tym żył i to mu bardzo pomagało. W jego życiu duchowym i religijnym, on się modlił patrząc. Uwielbiał Stwórcę poprzez podziwianie przyrody, gór, rzek. Przecież on nie tylko jeździł w zimie na nartach, ale też na spływy Dunajcem. To wszystko w nim było... Człowiek artysta, więc patrzył tymi oczyma i duszą na piękno, które go otaczało i to mu pomagało w budowaniu jego tożsamości.
Taka ciekawostka: nie lubił jeździć na wyciągach. To była turystyka na nartach, ze swoimi przyjaciółmi. Zwłaszcza w zimie wychodzili na nartach na Grzesia, dopiero potem zjeżdżali do Doliny Chochołowskiej. Oczywiście musieli mieć specjalny sprzęt – zakładali foki pod narty i tak szli. Zatrzymywali się, rozmawiali, podziwiali. On się dużo modlił. Pamiętam raz, zjeżdżając z Kasprowego zatrzymał się tam przy tym domku już na dole, żeby odmówić brewiarz, żeby się modlić. I tak się zasiedział. A jednak tam pilnowali strażacy i oni tam gdzieś czekali: „Kiedyż ten arcybiskup wreszcie zjedzie?”. On w ogóle nie wiedział, że oni tego pilnują! To było jego życie: lubił zostawać sam na sam z przyrodą, z Panem Bogiem, w tej atmosferze Tatr, przy nartach.
W ciągu lata raczej unikał Tatr. Oczywiście poza wakacjami zawsze – jak tylko mógł – też wyjeżdżał, ale jeśli chodzi o spędzenie wakacji to raczej wybierał się w stronę Bieszczad, Beskidu Niskiego czy potem nad jeziora. Ale to były jego wyjątkowe wakacje i wyprawy, ponieważ ludzie odnotowywali te wszystkie jego pobyty – czy to w górach czy nad jeziorami. Jakoś już wtedy odczuwali, że to jest człowiek, któremu trzeba poświęcić uwagę.
Ostatnia jego wyprawa, w której brałem udział, to była na Krowiarki. Ze Skawicy poszliśmy w góry, była sytuacja niekorzystna na wyprawę, bo było wielkie błoto, deszcz padał... Myśmy tak szli, a dla niego to było obojętne. To było jeszcze przed konklawe, szedł z nami również ks. Styczeń i pamiętam, że rozmawiano o sytuacji w Kościele, o pontyfikacie Jana Pawła I, jego odejściu... On wracał, zwłaszcza, gdy przyjeżdżał ks. Styczeń do tej ostatniej wyprawy. To było niejako pożegnanie kardynała z górami. Potem chciał przelecieć jeszcze helikopterem, a ostatecznie samolotem w trakcie jego ostatniej pielgrzymki do Polski.
Jedno mu się nie udało. Bardzo kochał miejsce w dolinie Sanu i tam chciał jako papież też odwiedzić to miejsce. Ile razy był w bliskości, to albo była mgła albo coś wypadało. Także za życia do tego miejsca już nigdy nie powrócił. Był z tym miejscem bardzo związany. Taka okoliczność po śmierci papieża Pawła VI... Pojechałem z wiadomością, że trzeba jechać na konklawe. On z tego domku, z plecakiem, trzeba było przejść Sanem – on oczywiście boso przez San... I jak był w środku tej rzeki, piorun strzelił z jasnego nieba! Nie było chmury, tylko jedno uderzenie pioruna. I tak sobie pomyślałem – nawet to do kogoś powiedziałem – że on już tutaj nigdy nie wróci. Że to było jakieś pożegnanie z Beskidem Niskim i z Bieszczadami.

 

Wielki człowiek o wielkiej prostocie

Nigdy papież, w czasie pielgrzymek, nie miał dnia wolnego – jak przyjeżdżał, to zawsze ludzie gdzieś byli, trzeba było się spotkać... Niewątpliwie dniem wolnym, poza tymi oficjalnymi programami, był moment, kiedy mógł odwiedzić siostry na Jaszczurówce, że mógł pojechać do Morskiego Oka – są wspaniałe zdjęcia z Morskiego Oka, zostały piękne pamiątki. Chciał się zatrzymać na Rusinowej Polanie, bo tam przecież chodził, ale tyle ludzi się zgromadziło, że było niemożliwe, żeby się spotkać z górami, nacieszyć się Rusinową Polaną, może spotkać tych, którzy tam mieli tę bacówkę, bo przecież chodził do niej. Jest legenda – ja przy tym nie byłem, dlatego mówię legenda – że ta bacowa mówi: „Jest tu wiaderko, niechże mi ksiądz przyniesie wody”. On oczywiście, jako zwyczajny i prosty człowiek, robił wszystko to, o co go proszono. Zresztą jak szedł do Doliny Chochołowskiej, żeby się spotkać z Wałęsą, to przecież też wszedł do bacówki, siadł między nimi, poczęstowali go oscypkiem. Wielki człowiek, z wielką prostotą. Jego wielkość przekładała się na jego prostotę w życiu osobistym oraz w kontaktach z ludźmi. Zresztą wspominałem już kiedyś, że po rozmowie Jana Pawła II z Wałęsą – udaliśmy się w stronę Potoku Jarzębczego. Doszliśmy tam dość wysoko, zatrzymaliśmy się, papież ściągnął buty, wszedł do tego strumyku, usiadł na kamieniu i tak dumał. Ja myślę, że wtedy było natchnienie do tej części „Tryptyku rzymskiego” – trzeba iść zawsze pod prąd, myśmy szli pod prąd, żeby dojść tam do celu.
Zawsze, przynajmniej raz w roku, był na Turbaczu. Wychodził tam głównie od strony Poręby. On, gdy był zmęczony potrzebował odpoczynku na parę godzin. Potem wracał wypoczęty. A w zimie, tak samo jak miał parę dni takich, żeby mógł wyskoczyć poza urząd, poza Kraków, to zazwyczaj na 6 godzin. To był człowiek bardzo zdyscyplinowany – jak już było ciemno i nie dało się jeździć, a nie było sześciu godzin, to brał narty na plecy i szedł z tymi nartami, żeby te sześć godzin zrobić. Słynne były te jego dniówki – sześciogodzinne.

 

Oprac. Marta Burghardt


Publikacja towarzysząca wystawie realizowanej w ramach projektu pt. „5 scen kulturowych Małopolski Karola Wojtyły - Jana Pawła II” - projekt współfinansowany w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Małopolskiego na lata 2014-2020”, Oś 6: Dziedzictwo regionalne, Poddziałanie 6.1.3 Rozwój instytucji kultury oraz udostępnianie dziedzictwa kulturowego.

EFRR kolor 300dpi

Newsletter

Zapisz się
do góry