Kiedyś wydawało mi się, że wiara w Boga nie jest dla mnie, że nie ma dla mnie miejsca w Kościele, bo jestem taki zły i beznadziejny. Wtedy usłyszałem od pewnego księdza, że właśnie na tym polega miłość Boga, że cokolwiek schrzaniłeś mówi: „Sorry, odpokutuj i tak cię kocham” - mówi Jasiek Mela.

MS: Jaką rolę w Pana życiu odgrywa Jan Paweł II?

Jasiek Mela: Jako mały chłopak byłem na spotkaniu z Ojcem Świętym. Było to trochę dla mnie abstrakcyjne, taki wielki zlot ludzi, największe zgromadzenie, jakie dotąd widziałem. Przyznam, że moja wiara była zawsze bardzo chwiejna. Jestem osobą wierzącą, ale zdecydowanie wątpiącą. Jestem z tych, którzy potrzebują mocnych doświadczeń życiowych, przez co często się z Panem Bogiem kłóciłem, przy tych swoich trudnych doświadczaniach także. Nigdy nie bardzo łapałem tego, co mówili ludzie, którzy tak sobie mędrkują, mówią co powinno się robić, a co nie, udają świętych. Często jest to puste. Myślę, że dlatego tak wiele osób czasami odwraca się od Kościoła. A papież był zwykłą postacią, człowiekiem renesansu, który swoją postawą mówił, że warto mówić o słabościach, trudnościach, ale we wszystkim tym można znaleźć coś niezwykłego. To jest u niego niezwykłe, ze mówił o trudnych rzeczach w sposób bardzo pociągający i inspirujący.

MS: Ulubiony cytat z Jana Pawła II?

JM: Jest wiele takich wypowiedzi Ojca św., które nawet parafrazuję podczas moich spotkań z młodzieżą. Jedno z nich to: „Nie jest ważne to, ile i co posiadasz, co masz na tym świecie, ale to czym jesteś w stanie dzielić się z drugim człowiekiem”. To jest nasz skarb. Staram się sobie to przypominać i innych tego uczyć. Mi jest bardzo daleko do świętości. Powiem może nieładnie: jest opłacalne być dobrym, bo to dobro często do nas wraca. Uczę się tego, że wiele rzeczy materialnych, do których dążę to głupota, są nieważne, ulotne. Staram się bardziej dzielić z innymi tym co mam, niż obawiać się, że coś stracę. I widzę, że na tym zyskuję.

MS: Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu?

JM: Trudno tak wybrać, ale myślę, że to są ludzie. Czasami się tak zastanawiałem nad moimi pasjami, nad fundacją, którą prowadzę już prawie od 7 lat, moją pracą, fotografią, podróżami i stwierdziłem, że takim elementem łączącym to wszystko są właśnie ludzie. Ludzie, którym staram się pomagać, ludzie od których pomocy potrzebuję. Gdy np. podróżuję autostopem, to jestem całkowicie skazany na innych ludzi, ich dobrą wolę. To też niezwykłe doświadczenie pokory, ja jestem uzależniony od samodzielności. Uwielbiam ludzi wokół mnie, ale bardzo często nie potrafię oddawać, wielokrotnie nie potrafię prosić o pomoc. Mam takiego bzika na tym punkcie, że wszystko muszę zrobić sam. Z jednej strony to jest dobre, bo mnie mobilizuje, żeby nie iść na łatwiznę, a z drugiej widzę, że mam z tym trochę problem. Za każdym razem, gdy mi się w życiu komplikuje, kręci, gdy już myślę, że dochodzę do ściany, wtedy Bóg, ja tak to interpretuję, sprawia takie cuda w moim życiu, że spotykam odpowiednich ludzi, którzy zmieniają mój sposób myślenia, pomagają mi. Pokazują mi, że z każdej trudności można wyjść, ale nie samemu, trzeba zaufać.

MS: Co znaczy wierzyć?

JM: Wierzyć znaczy poszukiwać. Żyć w niedosycie. Ja, w życiu potrzebuję doświadczać, czuć, rozumieć. Nie satysfakcjonują mnie same czyste teorie, muszę sprawdzić, doświadczyć. A wiara jest z założenia taka, że musimy nie rozumiejąc, nie wiedząc jak coś działa, zawierzyć, że to istnieje. Żyjemy w świecie, w którym uciekamy się do takich materialnych rzeczy, teoretycznie wytłumaczalnych, ale uświadomiłem sobie, że branie tabletki na ból głowy jest tak samo abstrakcyjne, jak pójście do Kościoła i pomodlenie się o uzdrowienie. Co jest bardziej racjonalnego w tabletce, którą de facto produkuje ktoś, kto ma istotny interes, by wyciągnąć ode mnie pieniądze?

Wiara oznacza dla mnie zaufanie, nie wiem do końca jak będzie, ale ufam, że będzie dobrze. Czasami nie rozumiem, że w moim życiu, w życiu moich bliskich dzieją się trudne rzeczy, tragedie. Kiedyś chciałem to wszystko zrozumieć, nigdy nie zrozumiałem. Ale stwierdzam teraz, ze każda rzecz dzieje się po coś. Jeżeli zdarzył się wypadek, w którym straciłem rękę i nogę, to widocznie ten, który wie lepiej stwierdził, ze to jest mi w życiu do czegoś potrzebne. Być może, gdyby nie wypadek byłbym sto razy większym egoistą, dużo bardziej zadufany w sobie. Wierze, w to, że jest ktoś o wiele mądrzejszy ode mnie.

MS: Co nam radzisz?

JM: Sam do końca nie wiem. Choć jestem zapraszany na różne spotkania motywujące, to nie raz sam nie wiem, jak się zmotywować. Patrzę w lustro i myślę, jak bym się zachował w danej sytuacji. Łatwo być psychologiem dla kogoś innego, gorzej dla samego siebie. Warto widzieć dobre rzeczy. Jak nam się coś złego przydarzy, to od razu wyrokujemy, ze Pana Boga nie ma, bo przecież by na takie rzeczy nie pozwolił. Jak ktoś nam zrobi coś złego, to od razu, że ludzie są beznadziejni. Jak skrzywdzi nas osoba, którą kochamy, to zapieramy się, że już się nigdy nie zakochamy, bo nie warto. Ale to my decydujemy o tym, czy warto ufać innym ludziom, czy nie. Ja uważam, że warto, nawet jeżeli się nieraz na tym przejedziemy. Warto jest ufać, warto jest kochać, to jest gra o wielką świeczkę. Warto jest żyć intensywnie. Nawet, jeżeli to się wiąże z jakimś ryzykiem. Warto szukać dobrych rzeczy i szukać do tego uzasadnienia. Bo jeżeli powiemy sobie Boga nie ma, albo Bóg jest zły, ludzie są do bani, żyje w kraju, w którym wszystko jest bezsensu – to jaki to ma sens? Lepiej doszukiwać się dobra.

MS: Czy chciałbyś zostać świętym?

JM: Na pewno bym chciał. Ale co to znaczy? Gdybym widział, to już dawno bym to zrobił. Człowiek jest z natury słaby, ja sam często nie rozumiem dlaczego zachowuję się tak, a nie inaczej, czyli egoistycznie, beznadziejnie. Tak sobie myślę, ze żeby darzyć do świętości to trzeba zaakceptować w sobie różne słabości. Kiedyś wydawało mi się, ze wiara w Boga nie jest dla mnie, że nie ma dla mnie miejsca w Kościele, bo jestem taki zły i beznadziejny. Wtedy usłyszałem od pewnego księdza, ze właśnie na tym polega miłość Boga, że cokolwiek schrzaniłeś mówi: „Sorry odpokutuj ale i tak cię kocham”. Człowiek nie jest w stanie pewnych rzeczy przeskoczyć, być tak otwartym i tak kochającym i to mi daje takie poczucie, ze nawet jak do świętości mam milion lat świetlnych to może i dla mnie, takiego grzesznika jest nadzieja. Na pewno trzeba mieć nadzieję, że nawet ja kiedyś mogę zostać świętym. Każdy z nas, jakimkolwiek grzesznikiem by nie był, jest narzędziem w rękach Boga i zawsze może uczynić coś dobrego.

MS: Chodzisz do Kościoła na Eucharystię?

JM: Chodzę, ale nie ukrywam, że w każdą niedzielę. Wielokrotnie mam tak, że mi się wydaje, że co jak co ale dzisiaj to na pewno nie mam czasu iść do Kościoła, muszę przecież zrobić tyle rzeczy. To jest oczywiście taka wymówka, bo nie powiem sobie, że nie mam czasu dzisiaj zjeść obiadu, bo to jest priorytet. Gdy stwierdzam, że nie mam czasu, żeby iść do Kościoła, a jednak idę, to nigdy nie żałuje. Zawsze dostaję takie uderzenie w twarz. Co znaczy, że trzeba się postarać. Czytania w Kościele każdy zna i można powiedzieć bez sensu słuchać cały czas tego samego. Ale niejednokrotnie tak mam, ze słucham czegoś po raz kolejny i widzę w tym kompletnie nową rzecz, która trafia konkretnie w dane wydarzenie z mojego życia. Warto otworzyć uszy. Czasami przychodziłem do Kościoła śpiący, zmęczony, a potem usłyszałem coś, co mnie uderzało. Zachęcam do tego, że im bardziej nam się nie chce, nie mamy czasu, albo ochoty, by pójść. Bo to gwarancja, że warto.









Newsletter

Zapisz się
do góry